Pokorny rogacz
Nie wiem, kiedy zaczęło mi się to podobać. Czy to było wtedy, kiedy wracała do domu z rozczochranymi włosami i udawała, że spała u koleżanki? A może wcześniej — kiedy pierwszy raz przyłapałem ją na wiadomościach, które nie były do mnie? Albo jeszcze wcześniej, gdy zaczęła nosić te koronki pod dresami, jakby nagle znów miała dwadzieścia lat?
Nie wiem. Ale wiem jedno: nie potrafię przestać o tym myśleć.
Jestem jej mężem. Od szesnastu lat. Znam każdy pieprzyk na jej ciele, każde westchnięcie. I od miesięcy nie jestem jedynym mężczyzną, który je słyszy.
Leżę na łóżku, sam, podczas gdy ona znów „wyszła na jogę”. Telefon w mojej dłoni drży. Zainstalowałem aplikację do śledzenia. Wiem, gdzie jest. Apartamentowiec, szóste piętro. Ten sam adres co ostatnim razem. Przeklęty numer zapisany jako „Basia J.”, ale ja wiem, że Basia nie istnieje. On ma na imię Krzysiek.
Nie mogę spać. Nie chcę spać.
Zamiast tego wyobrażam sobie, co teraz robi. Czy zdejmuje sukienkę powoli, patrząc mu w oczy? Czy klęka przed nim bez słowa? Czy mówi mu, że nie może zostać długo, bo mąż czeka? Czy to go podnieca tak samo jak mnie?
Bo tak, cholera, mnie to podnieca. Wbrew wszystkiemu. Wbrew rozsądkowi, dumie, wierności. Siedzę tu z twardym kutasem, myśląc o tym, jak inny mężczyzna bierze moją żonę, mocno, bez pytania. A ja… ja jestem tylko tłem.
To nie jest fantazja. To się dzieje. A ja się zgadzam.
Kiedy wraca, pachnie innym. Udaje, że się nie zorientowałem. Ale ja czuję — nie perfumy, nie pot, nie ślad po winie. Czuję jego. Na niej. W niej.
Siada na łóżku i zdejmuje buty. Nogi wciąż lekko drżą. Patrzę na nią, a ona unika wzroku. Jakby wiedziała, że wiem. I jakby chciała, żebym wiedział.
— Długo biegałaś? — pytam.
— Mhm. W kółko, jak wariatka — mruczy, rozciągając się teatralnie.
Nie odpowiadam. Patrzę. Milczę. I twardnieję jeszcze bardziej.
Bo w tej ciszy jest wszystko. On ją miał. Teraz ja jej nie dotknę. Nie mogę. Jest jego. A ja… ja jestem tylko pokornym rogaczem. Tym, który wie i siedzi cicho.
Tego wieczoru nie dotykam jej. Ale słyszę, jak zamyka się w łazience i jęczy pod prysznicem. Cicho, jakby wciąż miała go w uszach. Albo między udami.
Nie zasypiam.
Kolejny tydzień. Kolejna noc. Tym razem inaczej.
Ona: w krótkiej sukience, bez stanika. On: zaproszony oficjalnie. Do nas. Na wino. Bo podobno „fajny kolega z pracy”. Tak bardzo „fajny”, że nie przestaje na nią patrzeć. Tak bardzo „kolega”, że zna jej ulubione wino, żartuje z nią, jakby byli parą od lat.
A ja? Podaję kieliszki. Uśmiecham się. I obserwuję.
Wieczór przeciąga się. Ona zaczyna się śmiać zbyt głośno. On dotyka jej ramienia. A potem — uda. Myśli, że nie widzę. Ale ja widzę wszystko.
— Kochanie, ja... zaraz wrócę, muszę na chwilę… — mówi, a potem patrzy na niego. — Pokażesz mi te zdjęcia z Chorwacji?
Znikają razem do sypialni.
Do naszej sypialni.
Siadam w salonie. Sam. Wino już nie smakuje. Ciało mam napięte jak struna.
Chciałbym tam wejść. Chciałbym ich przyłapać. Krzyknąć. Powiedzieć, że mam dość. Że to moja żona.
Ale zamiast tego... wstaję cicho. Podchodzę do drzwi. Są uchylone.
I patrzę.
Ona klęczy. On stoi przed nią, rozpięte spodnie. Ściąga mu bokserki zębami. Jego ręka wplata się w jej włosy. I wtedy on ją bierze za gardło. Nie brutalnie. Pewnie. Jak swoją.
A ona... nie protestuje.
Zamieram.
Nie oddycham.
Nie jestem pewien, ile to trwa. Dwie minuty? Dziesięć? Całe życie?
Patrzę, jak ją bierze. Bez słów. Jakby już nie była moja. Jakby nigdy nie była.
I wtedy ona odwraca głowę. Widzi mnie.
Nie zatrzymuje się.
Uśmiecha się. Lekkie uniesienie brwi. Jakby mówiła: „Tak. Patrz.”
I patrzę.
Całą noc.
Nie wracają do salonu. On wychodzi nad ranem. Ona zasypia naga w naszym łóżku. Obok jej ciała leży jego koszulka.
Podnoszę ją. Wącham. I tak, jestem żałosny. Ale jestem też podniecony jak nigdy wcześniej.
Bo ona mnie nie zostawiła. Ona wie, że wiem. I zostawia mnie z tym. Z wiedzą. Z obrazem.
Z pokorą.
Kilka dni później mówi:
— Chcesz... żebym to robiła przy tobie?
Zaciskam pięści. Serce bije jak szalone.
— Tak — odpowiadam. — Chcę patrzeć.
Nie mówi nic. Ale uśmiecha się.
W jej oczach nie ma litości. Nie ma wstydu. Jest władza. I coś jeszcze. Ciekawość.
Ona będzie to robić. A ja będę patrzył.
I może, jeśli będę grzeczny… pozwoli mi dotknąć jej, gdy już skończą.
A może nie.
I to właśnie mnie podnieca…
Utworzono: 25.04.2025 Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tylko za naszą pisemną zgodą