Ostatnio dodane audio

Widziałem ją w krzakach

Stary, muszę ci coś powiedzieć, tylko nie śmiej się. To było zeszłego lata, Chorwacja, Dalmacja – nie pamiętam dokładnie gdzie, ale gdzieś między Makarską a Brelą. Byliśmy z ekipą na objazdówce, sypialiśmy w namiotach albo u babek, co wynajmowały pokoje po dwie dychy. Wakacje jak trzeba – piwo, plaża, żarcie z grilla i zjarani Niemcy wokół.

Tego dnia poszedłem sam na spacer. Wiesz, czasem człowiek ma dość gadania, muzyki i piwa o dziesiątej rano. Ruszyłem ścieżką wzdłuż morza, między skałami a sosnami. Po jakichś dziesięciu minutach wlazłem przypadkiem na plażę nudystów. Serio. Był znak, ale nie zwróciłem uwagi. Najpierw zobaczyłem starszego typa w kapeluszu, który łaził goły i czytał książkę. Myślę: no okej, jego sprawa.

Ale im dalej szedłem, tym więcej golasów. Goście w średnim wieku, jakieś pary, jedna starsza baba co rozkładała ręcznik – wszystko na luzie, jakby byli u siebie w domu. Trochę się skrzywiłem, ale nie chciałem zawracać. Myślę: przejdę bokiem, bokiem i spadam.

I wtedy to się stało.

Przy ścieżce, w krzakach – takich niskich, jakby jałowcach – coś mi się rzuciło w oczy. Najpierw myślałem, że ktoś się tam schował z psem albo jara jointa. Ale jak podszedłem bliżej, no to... stary. Widziałem ją.

Leżała bokiem, oparta plecami o pień drzewa, miała rozłożone nogi, jedna stopa prawie w piachu, druga zawieszona na jakimś korzeniu. Była naga. Tak naga, że aż mnie w gardle zacisło. Śniada skóra, taka trochę przybrązowiona od słońca, cycki duże, ale naturalne, nie jakieś plastikowe balony. Włosy ciemne, zebrane na karku, kilka kosmyków przyklejonych do potu na karku. Ręka między udami. Ruszała palcami. Nie szybko, nie agresywnie, tylko... spokojnie, pewnie. Jakby dokładnie wiedziała, co robi.

Wiesz, co było najmocniejsze? Że miała zamknięte oczy. Nie wiedziała, że ktoś ją widzi. Oddychała przez lekko otwarte usta, jakby smakowała coś tylko dla siebie. A ja stałem, jak kretyn, z tą swoją butelką wody w ręku i patrzyłem.

Miałem odruch – odejść, odwrócić się, nie przeszkadzać. Ale nie mogłem. To było jak hipnoza. Coś tak cholernie intymnego, a jednocześnie dzikiego. Nie było w tym żadnego porno – żadnej pozy, żadnego udawania. Ona po prostu się dotykała, bo chciała. Bo czuła. I było to tak podniecające, że miałem ciarki na karku.

W pewnym momencie coś usłyszała – może szelest, może mój oddech – i otworzyła oczy. Spojrzała wprost na mnie.

Myślałem, że zacznie krzyczeć. Że zakryje się, wstanie, rzuci we mnie kamieniem. Ale nie. Spojrzała tylko. Bez słowa. Jakby mnie prześwietliła wzrokiem, a potem... zamknęła oczy i z powrotem.

I dalej to robiła. Dla siebie.

Wtedy odszedłem. Po cichu, powoli. I powiem ci – przez resztę dnia nie mogłem przestać o niej myśleć. Nie o jej ciele. Tylko o tym, jak bardzo była w tym momencie sobą. Jakby świat nie istniał. I może właśnie dlatego to było takie podniecające.

Nie wiem, kim była. Może Niemka, może Chorwatka. Może miała męża, może nie. Ale jedno wiem: nigdy nie zapomnę tego, jak wygląda kobieta, która się masturbuje, bez widowni, bez pozowania. Po prostu… dla siebie.

Wróciłem wtedy na plażę, niby na luzie, ale głowę miałem rozjechaną. Woda nic nie pomogła. Nie mogłem się skupić, nie mogłem normalnie gadać z ludźmi. Jak tylko zamykałem oczy, widziałem jej palce, jej usta, ten wzrok. Ten brak wstydu, który wcale nie był wyzywający – był cholernie szczery.

Wieczorem już nie dawałem rady. Poszedłem tam znowu. Tą samą ścieżką, jak idiota. Myśląc, że może ją zobaczę. Że może ją spotkam. Sam siebie wyśmiewałem w głowie, ale szedłem dalej.

I wiesz co? Była.
Nie w krzakach. Stała niżej, bliżej wody, plecami do mnie. Miała na sobie tylko cienką, lnianą sukienkę – taką przewiewną, jasną. Włosy spięte jak wcześniej. Trzymała kubek z czymś – może wino, może sok – i patrzyła na fale.

Zamarłem. Ale ona się odwróciła. Spojrzała na mnie tak, jakby wiedziała, że przyjdę. Uśmiechnęła się – nie szeroko, tylko kącikiem ust. Jakbyśmy się już znali.

– Myślałam, że nie przyjdziesz – powiedziała. Po polsku.

Zamurowało mnie. Jakby ktoś mi wyjął powietrze z płuc.

– Przepraszam... Nie chciałem patrzeć wtedy... – wyjąkałem, a ona podeszła bliżej.

– Ale patrzyłeś. Długo. I nic nie mówiłeś.

Nie wiedziałem co zrobić.  Stałem jak chłopak złapany na gorącym uczynku.

– To było piękne – powiedziałem w końcu. 

I wtedy się wydarzyło coś dziwnego. Podała mi ten kubek, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Wziąłem łyk. Wino. Czerwone, ciepłe od słońca.

– Chcesz się przejść? – zapytała.

Nie odpowiedziałem. Po prostu poszliśmy. Brzegiem morza. Boso. Jej sukienka przyklejała się do ud. Rozmawialiśmy trochę – o niczym i o wszystkim. Miała na imię Lea. Z Chorwacji, ale długo mieszkała w Berlinie, potem w Polsce.  Miała trzydzieści dziewięć lat, dzieci z ojcem, wakacje dla siebie.

Po kilkunastu minutach, kiedy zaszło słońce, skręciła w bok. W zarośla, które znała. Tam, gdzie wcześniej leżała.

– Chcesz mnie zobaczyć z bliska? – zapytała.

To nie był flirt. To było pytanie. Pokiwałem głową.

Usiadła znowu, tak samo, jak wtedy. Plecy o drzewo, nogi rozłożone. Tylko tym razem – patrzyła mi prosto w oczy. Zdjęła sukienkę. Powoli. I kazała mi patrzeć. Nie dotykać. Nie mówić. Tylko patrzeć.

A potem wzięła moją rękę i poprowadziła ją tam, gdzie chciała.

Nie wiem, jak długo tam byliśmy. Ale pamiętam jej ciało. Każdy mięsień, każdą reakcję. Nie było w tym żadnej gry, żadnego pośpiechu. Tylko my i wieczorne cykady. Jej palce zaciśnięte na moim nadgarstku. Jej ciche westchnienie, kiedy doszła.

Potem leżeliśmy w ciszy… bez słów.

Marcin 28 lat


Chcesz więcej? Przeczytaj inne “Listy bez wstydu”

Utworzono: 10.05.2025  Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tylko za naszą pisemną zgodą