Ostatnio dodane audio

Po zmroku

Mówiła sobie, że to tylko spacer. Ostatni wieczór nad morzem, ostatni zachód słońca na tej samotnej plaży, nim wróci do swojego życia. Do domu z ogródkiem, męża z rutyną, wspomnień z lat 90. i pościeli, która dawno przestała pachnieć czymkolwiek więcej niż proszkiem do prania.

Szła boso, czując chłód piasku pod stopami i lekkie ukłucia zimniejszego wiatru, który marszczył skórę na ramionach. Miała na sobie długą lnianą koszulę narzuconą na ciało. Nic więcej. Ciało, które — choć nie młode — nadal potrafiło być sprężyste, gładkie, czułe. I którego nikt nie dotykał z pożądaniem od... zbyt dawna.

Zobaczyła go, zanim on zauważył ją. Siedział na drewnianej platformie, tej samej, na której rankiem surfował z kolegami. Teraz sam. Młodszy, wysoki, opalony. Oczy ukryte w cieniu kaptura, ale rozpoznała jego sylwetkę bez problemu. Mimo że rozmawiali tylko kilka razy – głównie o kawie, o książkach, o tym, że życie bywa kurwą – to wystarczyło.

– Myślałem, że już wyjechałaś – odezwał się, kiedy była kilka kroków od niego. Głos miał niższy niż sądziła. Mężczyzna, nie chłopiec.

– Jutro. Potrzebowałam jeszcze chwili. Z sobą. Z morzem.

– To piękne miejsce, zwłaszcza wieczorami. – Wstał. – Chcesz się przysiąść?

Skinęła głową i usiadła obok, nie za blisko, ale nie uciekając. Czuła, jak bije od niego ciepło. Czuła, że patrzy. Nie w oczy. Niżej.

– Masz coś z gwiazdy kina lat 80. – powiedział nagle. – Z tych, które zawsze wychodziły zwycięsko z każdej burzy.

Parsknęła śmiechem. – To był bardzo zawoalowany komplement.

– Nie. To było bardzo niebezpieczne wyznanie.

Odwróciła się do niego. Miał 35 lat. Mógł być synem jej koleżanki. Ale patrzył na nią jak mężczyzna, nie chłopiec. Bez litości. Bez ucieczki. Bez taryfy ulgowej.

– Nie boisz się mnie? – zapytała cicho.

– Boję się tylko, że zaraz pójdziesz i już nigdy cię nie zobaczę.

Serce jej się zatrzymało na ułamek sekundy. Takich słów nie słyszała od lat. A może nigdy?

– Chodź – powiedział nagle i wstał. – Pokażę ci coś.

Podał jej rękę. Nie powinna była jej chwytać. Ale zrobiła to. Chciała.


Szli plażą, oddalając się od ostatnich świateł miasta. Byli już tylko oni i szum fal. Bez ludzi, bez kamer, bez ocen. Tylko noc i piasek.

– Tu – powiedział, zatrzymując się przy skalnej półce, gdzie podest kończył się niskim drewnianym murkiem. – Tu jest zupełnie ciemno. I cicho. Zawsze przychodzę tu, kiedy chcę być sobą.

Spojrzała na niego. Na jego kark, na szerokie ramiona, na to, jak trzyma dłoń opartą o drewno. Niby przypadkiem. Niby bez znaczenia.

– A kim jesteś, kiedy jesteś sobą? – zapytała.

Odwrócił się. Twarz miał już blisko. Za blisko.

– Mężczyzną, który chce pocałować kobietę. I nie czekać na pozwolenie.

To nie był delikatny pocałunek. Nie był też brutalny. Był głodny. Jakby nie całował od miesięcy. Jakby właśnie tego czekał. Oparła się o deskę i oddała mu go. Czuła jego język, jego dłoń na biodrze, jak wślizguje się pod lnianą koszulę. Czuła, że żyje. Czuła, że jest znowu kobietą.

– Jeśli chcesz, żebym przestał – wyszeptał jej w ucho – powiedz teraz.

Nie powiedziała.

Przyciągnął ją do siebie. Koszula opadła na piasek. Nie wstydziła się. Nie była idealna, ale była prawdziwa. A jego dłonie nie miały żadnych uwag. Dotykał jej tak, jakby znał każdą krzywiznę. Każdy miękki punkt. Każdy oddech.

Uklęknął przed nią. W ciemności, pod gołym niebem. Rozchylił jej uda, jakby to było naturalne. Jakby znał ten rytuał od dawna. Jęknęła, kiedy dotknął ją językiem. Nie szeptem – pełnym głosem. Jakby chciała, żeby usłyszało ją całe morze.

– Smakujesz jak grzech – mruknął.

Zadrżała, oplatając jego głowę udami. To było jak zapomniana modlitwa. Jakby ktoś wreszcie przypomniał jej, że jest istotą z krwi i ognia, nie tylko z obowiązku i planów obiadowych.

Podniósł się, rozpiął spodnie. Pocałował ją w kark, przycisnął do drewnianej poręczy. I wszedł w nią jednym płynnym ruchem. Głęboko. Głośno. Bez pytania.

– Tęskniłaś za tym? – zapytał między pchnięciami. – Za tym, żeby ktoś cię wziął. Tu. Teraz.

– Tak – wysapała. – Tak. Do cholery, tak.

Nie wiedziała, kim była w tej chwili. Żoną? Kochanką? Kobietą, która przełamała tabu?

Nie. Była sobą. Po raz pierwszy od lat.

Jego ciało przy jej ciele, piasek pod stopami, szum morza, pulsujący rytm bioder, szeptane przekleństwa i jego dłonie, trzymające ją tak, jakby mógł ją rozpaść i złożyć na nowo.

Krzyknęła, kiedy doszła. Nie cicho. Nie skromnie. Tak, jakby miała tylko ten moment. Jakby nic innego już nie istniało.

On chwilę później. Mocno. Głęboko. Z jękiem, który niósł się nad plażą jak obietnica.


Leżeli potem w milczeniu. On dotykał jej ramienia. Ona słuchała fal.

– Żałujesz? – zapytał.

– Żałuję, że to tylko jeden wieczór – odparła.

– Może nie musi być.

Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od miesięcy. Nie z grzeczności. Nie z obowiązku.

Z czystej, dzikiej radości.

Bo przypomniała sobie, że żyje.

Jesteś ciekawa, co naprawdę działo się w ich głowach? Kliknij i zanurz się w ich myślach.

Utworzono: 19.04.2025  Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tylko za naszą pisemną zgodą