Słuchaj i nie dochodź
Pokój był cichy. Ciemny. Tylko ciepłe światło z podłogi wydobywało z mroku. Fragmenty przestrzeni – krawędzie, linie, cienie. Pachniało kadzidłem, ciężką, drzewną nutą z dodatkiem piżma. W rogu stało krzesło z ciemnego drewna, proste, solidne. Ściany były matowe. Bez okien, bez drzwi w zasięgu wzroku. Jakby czas się tu zatrzymał.
A on stał przy ścianie.
Wysoki. Brunet. Spokojny. Miał tę uważność w spojrzeniu, która sprawiała, że ciało samo się napinało. Zarost na twarzy nadawał mu surowości, ale to nie on decydował o sile. To jego cisza ją przytłaczała. Miał szeroką klatę, nagi tors – napięty, niepozerski. Prawdziwy. Stopy bose, jakby stąpał bezgłośnie, ale z ciężarem, którego nie sposób było zignorować.
Kiedy podszedł do niej, serce zaczęło bić szybciej.
Nie dotknął jej. Tylko mówił.
Głos był głęboki, ciepły, ale lodowato pewny.
Ton, który nie zostawiał przestrzeni na pytania.
– Słuchaj.
– Zamknij oczy. Oddychaj przez nos. Powoli.
Nie myśl. Nie kombinuj.
Rozbierz się.
Zdejmij bluzkę, majtki, stanik. Wszystko.
Nie rób tego dla siebie. Rób to, bo ci każę. Bo należysz do mnie.
W tej chwili – całkowicie.
Wiedziała, że to nie jest gra.
Nie będzie słów “jeśli chcesz”.
Będzie tylko jego głos. I jej ciało.
– Stań przed lustrem.
Popatrz na siebie.
Nie zasłaniaj się.
Twoje piersi są takie, jak lubię. Twoje biodra. Twój brzuch. Twoja cipka.
Nie zmieniaj nic.
Rozchyl nogi.
Dotknij siebie.
– Połóż się teraz. Na plecach.
Ręce luźno. Nogi szeroko.
Dotknij swoich warg. Nie od razu do środka.
Najpierw głaszcz się po bokach. Jakbyś drażniła mnie.
Masuj W lewo… wolno… w prawo… wolniej.
Poczuj, jak narasta.
– Teraz łechtaczka. Dwa palce.
Okrężnie. Bez pośpiechu.
Tylko tyle, żebyś wiedziała, że jesteś już mokra.
Ale jeszcze nie zasługujesz na więcej.
– Włóż palec do środka.
Powoli.
Cały. Centymetr po centymetrze.
Nie poruszaj nim. Tylko czuj. Jak gorąca jesteś.
Wyciągnij go.
Posmakuj.
– Teraz dwa.
Ruszaj nimi rytmicznie.
W tym samym czasie drugą ręką masuj łechtaczkę.
Ugniataj piersi. Ściśnij sutki.
Mocno.
Powiedz to: „Tak, Panie…”
Jęknęła. Sama przed sobą.
Była mokra. Pulsująca. Oddech rwał się nierówno.
Wiedziała, że jest blisko.
Ale wtedy usłyszała jego szept.
Blisko. Tuż przy uchu.
– Zatrzymaj się.
Cisza.
Palce zadrżały, ale posłuchała.
Została naga. Rozpalona. Na granicy.
– Nie dojdziesz. Jeszcze nie.
Bo twój orgazm nie należy do ciebie.
Należy do mnie.
I dziś… ci go nie dam.
Wyszła z pokoju z mokrą dłonią i palcami pulsującymi z napięcia
Ale wciąż czuła jego głos, bijący pod skórą jak echo.
I była gotowa błagać, by znów jej kazał…
Utworzono: 04.04.2025
Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tylko za naszą pisemną zgodą