Za firanką
Fantazja kobiety, która jest podglądana przez okno
Wiedziałam. Od początku.
Wiedziałam, że patrzy.
Nie wiem, co było pierwsze — jego wzrok czy moje pragnienie, żeby mnie zobaczył. Tak naprawdę... chyba to drugie. Bo prawda jest taka, że to ja zaczęłam tę grę. Może nieświadomie, ale prowokacja była moja. I niczego nie żałuję.
Mieszka naprzeciwko. Stare, ceglane bloki, okna na wprost. Po drugiej stronie ulicy. Ilekroć odsuwałam zasłony w salonie, widziałam tylko długie, ciężkie firany w jego oknie — lekko rozchylone. Zawsze w ten sam sposób. Jakby zapraszały.
Pierwszy raz zauważyłam go jesienią. Stałam w oknie z kubkiem herbaty, owinięta kocem, tylko w cienkiej koszulce na ramiączkach. Niby przypadkiem spojrzałam w górę, i tam był. Nieruchomy. Cień w świetle pokoju. Nie poruszył się nawet, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. A może to tylko moje wyobrażenie? Może to ja chciałam, żeby patrzył?
Tego wieczoru po raz pierwszy rozsunęłam firanki szerzej niż zwykle.
I zaczęłam się ruszać inaczej.
Przez wiele tygodni był tylko cieniem. Obecnością. Wiedziałam, że tam jest. Mój nieznajomy. Mój milczący świadek.
Z czasem zaczęłam robić to celowo. Wracałam do domu, zamykałam drzwi i... zostawiałam światło zapalone. Ustawiałam się w oknie w taki sposób, żeby mnie widział. W koszuli, którą lekko rozpięłam. W samych rajstopach. Niby przypadkiem. Niby bez znaczenia.
I wtedy zaczęłam to czuć — to dziwne napięcie.
To uczucie, że ktoś mnie rozbiera oczami. Że każde moje poruszenie jest rejestrowane.
To nie był wstyd. Nie. To była moc.
Byłam widziana. Byłam kontrolowana. Ale też... kierowałam tym.
Zaczęłam eksperymentować. Chodziłam boso po parkiecie, w rozpiętym szlafroku. Czasem siadałam w fotelu tuż przy oknie, udając, że czytam. Udając, że nie widzę. Ale widziałam. Czułam.
I choć nigdy nie widziałam jego twarzy wyraźnie — znałam każdy jego gest.
To, jak się przesuwał za szybą. Jak czasem przysuwał się bliżej. Jak stawał się bardziej śmiały, gdy gasło światło w moim pokoju.
A potem, któregoś wieczoru, zrobiłam to naprawdę.
Stanęłam naga.
Bez ruchu. Bez tchu.
Tylko ja i on — przez szybę, przez noc, przez ciszę.
I wtedy coś się zmieniło.
Zaczęłam oddychać głębiej. Moje ciało reagowało natychmiast. Sutki stwardniały od chłodu i... świadomości. Ręce mi drżały, ale nie od strachu. Od adrenaliny. Od przyjemności.
Zrobiłam krok w stronę światła. Jeszcze jeden.
Przeciągnęłam dłonią po biodrze.
I wtedy wiedziałam — patrzył.
Nie wiem, czy widział wszystko. Ale ja czułam, że tak.
Zanurzyłam dłoń między nogi. Powoli. Bez wstydu.
Dotykałam się, wiedząc, że nie jestem sama. Że tam, po drugiej stronie ulicy, ktoś trzyma mnie w oczach.
I to wystarczyło.
To wystarczyło, by przyjść. By się otworzyć. By zatracić się w czymś, co było niebezpieczne i cudowne zarazem.
Od tamtej nocy robiłam to częściej. Niekiedy tylko stawałam przy oknie i zsuwałam ramiączko sukienki. Innym razem rozkładałam się na kanapie, jakbym czekała. Jakbym chciała, żeby nie tylko patrzył — ale przyszedł.
Nie mówiłam o tym nikomu. To był mój sekret. Moje miejsce mocy. Moja scena.
I wtedy...
Któregoś wieczoru zgasło światło w jego mieszkaniu. Na długo.
Czekałam. Kilka dni. Może tydzień. Nic.
Zasłony pozostały zamknięte. Okno — ciemne.
Czułam pustkę. Jakby zabrano mi coś intymnego.
Nie seks. Nie kontakt.
Zabrano mi bycie widzianą.
Zaczęłam tęsknić.
Nie za nim.
Za tą wersją siebie, którą odkryłam tylko dla niego.
A potem, pewnego wieczoru...
Usłyszałam pukanie do drzwi.
Nie zmyślam.
Nie wiem, skąd wiedział, gdzie mieszkam. Nie wiem, czy to był on.
Ale na wycieraczce leżała karteczka.
„Nie chcę już patrzeć przez szybę.
Chcę Cię zobaczyć naprawdę.”
Czy chciałabym go wpuścić?
Nie wiem.
Ale znów rozsunęłam firanki…
O czym myślał, kiedy na nią patrzył?
Utworzono: 19.04.2025 Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tylko za naszą pisemną zgodą